„Nie warto żyć normalnie, warto żyć
ekstremalnie” tak organizatorzy zachęcają wszystkich uczestników
do wzięcia udziału w tym dosyć trudnym wyzwaniu pokonywania samego
siebie na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej http://www.edk.org.pl/.
Kościół na
Górze Ślęża p.w. Nawiedzenia NMP
Rzymskokatolicka Parafia
p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sulistrowicach
Trasa: Wrocław, ul. św. Marii
Magdaleny – Ślęza, kościół p.w. Nawiedzenia NMP
Długość: 77km
Sposób pokonania: marsz
Idąc za Bożym Głosem postanowiłam
wybrać się na Ekstremalną Droga Krzyżową z Wrocławia na szczyt Ślęży w najdłuższej opcji 76 km – trasą niebieską.
Ekstremalna Droga Krzyżowa polega na przejściu trasy w ciszy przy
zatrzymywaniu się w wyznaczonych miejscach i odmówieniu rozważań
Drogi Krzyżowej. Trasa jest dostępna na kilka sposobów:
- Opisowy – jest to szczegółowy, słowny opis trasy np. na skrzyżowaniu ulic skręć w lewo.
- Mapa – mapa w wersji pdf do wydrukowania lub przeglądania w wersji elektronicznej.
- Ślad KML – ślad trasy, który można wgrać do urządzenia mobilnego i podążać za nim korzystając z urządzenia wskazującego pozycję GPS.
Drogę Krzyżową rozpoczęliśmy
wspólną Eucharystią w kościele św. Wojciecha na Placu
Dominikańskim. Po Drodze Krzyżowej każdy udał się na punkt
startowy wybranej trasy. Dla bezpieczeństwa i zgodnie z przepisami
ruchu drogowego mieliśmy pokonywać trasę w grupach liczących nie
więcej niż 10 osób. Każdy uczestnik mógł nieść ze sobą
brzozowy krzyż o wysokości 1,2m albo inny krzyż. Nasza trasa
rozpoczynała się na placu przy kościele św. Marii Magdaleny. O
godzinie 20:00 powiedzieliśmy swoje imiona, jedna osoba odczytała
pierwszą stację i w osiem osób w ciszy wyruszyliśmy w trasę,
porozumiewaliśmy się tylko co do drogi, szybko okazało się, że
najlepszym znawcą trasy był Krzysztof, który umiejętnie korzystał
z GPS-a w smartfonie.
Poruszaliśmy się szybkim, sprawnym
tempem, lecz bardzo ogarniała mnie pokusa zejścia z trasy i pójścia
do domu, ten dom był tak blisko trasy, zejście było takie łatwe.
Na Kuźnikach dwie osoby z kijkami
postanowiły iść same. Na drugiej stacji byliśmy już tylko w 6
osób, tutaj Tomek odłączył się od nas, ponieważ chciał ponieść
dodatkowe wyrzeczenie pracy z opisową mapą i samotnością...
Dzielnie maszerowaliśmy w 5 osób. Jak
przystało na czterech mężczyzn narzucili szybkie, zdecydowane
tempo, GPS wskazywał 5,7km na godzinę. Dla mnie takie tempo było
dużym wysiłkiem przy poruszaniu się z plecakiem pod obciążeniem,
ale nie chciałam się odłączać od grupy. Na 4 stacji ktoś wpadł
na pomysł, że tempo marszu jest za duże i najlepiej jak ja będę
prowadzić. Przyznam szczerze rola lidera grupy była dla mnie bardzo
wymagająca, starałam się trzymać szybkie tempo a jednocześnie
obserwowałam trasę sprawdzając czy nie ma zagrożenia. Na 5 stacji
pytam się chłopaków czy nie za wolno szłam, ale oni powiedzieli,
że w sam raz. Co ciekawe według wskazań GPS-a tempo na tym odcinku
było takie samo jak wcześniej. :-)
Prowadziłam jeszcze kawałek dopóki
nie zaczęły się przełaje przez polną drogę na skraju lasu,
kałuże, błoto, trawa i do tego towarzyszący nam niemal od
początku deszcz sprawiały duże trudności techniczne, trudności,
które w całości zostały pokonane.
Od szóstej stacji jeden kolega chciał
już z niej zejść, odradzaliśmy mu mówiąc, że nie ma tutaj
środka transportu żeby wrócić a będąc na zimnie bardzo szybko
się wychłodzi, ale nie dostosował się do naszych rad. Był tak
zdesperowany, że wezwał taksówkę, która zgarnęła go na trasie,
dalej szliśmy już w cztery osoby. Nie utrzymywaliśmy zbyt dużego
tempa, bo jeden chłopak w grupie bał się, że przegrzeje mięśnie
jak będziemy tak szybko chodzić. Bardzo mnie denerwowała taka
postawa, ponieważ idąc zbyt wolno wychładzaliśmy się, miałam
przemoczoną kurtkę i bardzo to odczuwałam, podobnie jak jeden
kolega, jednak moja prośba o przyspieszenie została odrzucona.
Na siódmej stacji zrobiliśmy postój
na zadaszonym przystanku autobusowym i wtedy ten jeden kolega
spowalniający grupę, powiedział, że się od nas odłącza,
odpocznie jeszcze dłużej i będzie się poruszał wolniej. Od
tamtej pory szliśmy już tyko w trójkę.
Deszcz i wiatr stanowiły dosyć duże
utrudnienie, ale przyspieszyliśmy i w końcu zrobiło się ciepło i
jasno, zaczynało świtać. W dzień wszystko zaczęło inaczej
wyglądać a ponieważ szliśmy już sami, porozmawialiśmy na różne
tematy, wspólnie się modliliśmy, ponieważ nikomu już nie
przeszkadzaliśmy w cichej kontemplacji to odzywaliśmy się do
siebie tak jak normalnie. Przestaliśmy robić postoje, ponieważ
cały czas padało i nie było zadaszonych miejsc. Bardzo się
ucieszyliśmy, kiedy w Sobótce był otwarty kościół, chcieliśmy
chwilę schronić się przed deszczem, ale po wejściu do kościoła
jedna osoba oznajmiła nam, że włączyła alarm i została tylko
minuta. Tak więc nasze nadzieję na ciepłe schronienie zostały
rozwiane i odmówiliśmy stację pod gołym niebem.
Z Sobótki na szczyt Ślęzy było
niedaleko co nas bardzo cieszyło, ale była to droga cały czas pod
górę. Trasa na Ślęzę była bardzo urozmaicona na dole góry było
błoto, później deszcz ze śniegiem, potem sam śnieg, wiatr i
śnieżyca. No i stało się zgubiliśmy się na niebieskim szlaku, w
jednym miejscu szlak nie był oznaczony więc poszliśmy po innych
śladach na śniegu, ale ta droga okazała się błędna. Chwilę nam
zajęło wrócenie na szlak, ale to nas opóźniło w dotarciu do
celu. W pewnym momencie jeden kolega – Stanisław przy wchodzeniu
pod górę bardzo nas wyprzedził. Patrząc na niego nabrałam sił i
też zaczęłam szybko wchodzić pod górę, przed nami były dwie
osoby z kijkami, pomyślałam, że to ci, którzy się od nas
odłączyli na początku, tak więc przyspieszyłam, żeby na
końcówce ich przegonić. Kiedy się do nich przybliżyłam to
okazało się, że to ktoś inny. W końcu zdobyliśmy szczyt w 17
godzin i 22 minuty. Chwała Panu! Chwała Panu! Chwała Panu!
Bóg w nas działał, bo człowiek nie
dałby rady pokonać takich trudności samodzielnie. Wspólna
współpraca ułatwiła nam zadanie.
Kościół p.w. Nawiedzenia NMP na szczycie Ślęzy |
Widok przy zejściu z kościoła. |
Na koniec ktoś nam zrobił
pamiątkowe zdjęcie:
Dzięki za wspólną drogę, świetnie że udało się wam dojść. Ja z trasy zrezygnowałem gdyż nie chciałem spowalniać grupy, Tempo mieliśmy dobre (do domu wróciłem... spocony), ale obuwie miałem za nowe i te ponad 20 km do przejścia już było nie do zrobienia - pęcherze pęcherzami, więzadła w kolanie powoli odmówiły współpracy (gdybym doszedł do 8-mej stacji, to juz bym tam został - po powrocie do Wrocławia wejście na 2-gie piętro okazało sie sporym wyzwaniem ;) ) Cenna nauczka na przyszłość - buty kupione miesiąc wcześniej są zbyt nowe. Podtrenuję, lepiej się przygotuję i za rok jeszcze raz spróbuję.
OdpowiedzUsuńChoć nie doszedłem do celu, EDK spełniła swoje zadanie wyśmienicie.
Dziękuję, że byłeś z nami mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. :-) Cieszę się z twojej wytrwałości.
UsuńGratuluję wszystkim. Chwała Panu :) KJ
OdpowiedzUsuńChwała Panu, który cały czas był z nami i wspierał nas przez siebie nawzajem. :-)
Usuń