wtorek, 2 maja 2017

Małżeńskie EDK

Małżeństwo o 25 letnim stażu Alina i Marcin - miłośnicy długich dystansów jako drudzy ukończyli "EDK z Matką Bożą na 102" - trasę niebieską NMP Wspomożycielki Wrocławia po ok. 24 godzinach. Poniżej świadectwo Aliny.

Wybraliśmy się z Marcinem na EDK Dookoła Wrocławia. Marcin był też tydzień wcześniej na EDK na Ślężę trasą 76 km. Ja nie mogłam, ponieważ jechałam na maraton do Dębna. Maraton zaskutkował solidnie obitymi paluchami. Musiałam się liczyć z tym, że nie uda mi się ukończyć całej trasy, jeśli obite paluchy uniemożliwią mi marsz. Dlatego zapakowałam do plecaka sandały (tak na wszelki wypadek), a właściwie Marcin je zapakował i targał dla mnie przez całą drogę.
Zmęczenie szybko mnie dopadło. Już po ok. 20-tu kilometrach czułam, że jestem zmęczona. Jednak nie zdążyłam odpocząć po maratonie w te 4 dni ;).
Potem to już była walka ze zmęczeniem od stacji do stacji. Spać się chciało, szczególnie noc była ciężka, nad ranem mnie odcinało. Ale lazłam uparcie do przodu noga za nogą. Obite paluchy jakoś nie dokuczały szczególnie, tylko senność i zmęczenie. Zjadłam żela, było trochę lepiej. Popiłam colą. Trzeba wrzucić trochę cukru do organizmu. Szliśmy w milczeniu, nie można było rozmową rozproszyć senności. Marcin śledził GPS-a i dalszą drogę wskazywał ręką. Odzywaliśmy się do siebie rzadko, typu ”chcesz bułkę?”. Oczywiście starałam się modlić w różnych intencjach, które miałam. Nad ranem gdy senność brała górę mówiłam: o Boże, nie mam siły się modlić, niech modlitwą będzie moja walka o to, żeby nie zasnąć i iść dalej. Potem, kiedy już zrobił się dzień było dużo łatwiej, senność odeszła. Oczywiście jeszcze później zmęczenie znów zaczęło narastać, bo coraz więcej kilometrów w nogach dawało popalić. Mówiłam sobie: Widzisz? Cały czas idziesz. A Chrystus był tak zmęczony, że się potykał i upadał. A ty ciągle idziesz. Więc nie jesteś jeszcze taka zmęczona. Więc nie marudź. Czasem coś sobie w myślach nuciłam, np. Jezus siłą mą, Jezus pieśnią mego życia, Królem wiecznym On niepojętym w mocy swej, w Nim znalazłem to czego szukałem do dzisiaj, sam mi podał dłoń, bym zwyciężał w każdy dzień. Może to mało wielkopostny tekst, ale za to podnoszący na duchu.
Pierwszą stacją drogi krzyżowej była kaplica na Świętym Wzgórzu na Osobowicach. Bardzo ładne miejsce. Kaplica mimo późnej pory była otwarta i dostaliśmy tam od Pani folderki o tym miejscu. Bardzo miło byliśmy przyjęci na Klecinie. Przybiegł do nas proboszcz, dał nam bardzo ładne kartki świąteczne z kościołem i poprosił o wpis do kroniki parafialnej.
Na 13-tej stacji zmieniłam sobie sandały, co na pewien czas dało ulgę już lekko zmęczonym nogom.
Doszliśmy, czy raczej dowlekliśmy się w ok. 24 godziny, parę minut po 19-tej (dokładnej godziny nie zapamiętałam). Trasa w większości składała się z dwóch rodzajów nawierzchni: asfalt lub chodnik naprzemiennie z imponującym błotem.
Jak się przygotować do takiej długiej trasy? Dużo chodzić, w ogóle się ruszać. Nie trzeba wcale biegać maratonów. Owszem, bieganie poprawia kondycję, trochę można sobie pobiegać, ale nie jest to warunek. Zamiast jechać tramwajem – pójść na piechotę. No i trzeba sobie powiedzieć, że dam radę. Bo bariera nie jest w naszej kondycji tylko w głowie. To tak, jak dla przebiegnięcia maratonu ma znikome tylko znaczenie lub nie ma znaczenia jaki ma się czas na dychę. Ważniejsze jest, aby móc przebiec potem jeszcze drugą dychę i trzecią i czwartą i jeszcze trochę. Ważniejsza jest wytrzymałość.
Zarówno ja jak i Marcin mamy za sobą sporo długich dystansów, maratońskich i powyżej maratonu. Lubimy głównie trasy terenowe, góry i lasy, biegi i rajdy piesze różnego typu. Trudno wszystkie wymienić. Najdłuższy dystans, jaki pokonaliśmy to 170km w czasie 41 h 35’ na nieistniejącej już Transjurze. W czerwcu tego roku będziemy obchodzić 25-tą rocznicę ślubu.

Alina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz