Małżeństwo o 25 letnim stażu Alina i Marcin - miłośnicy długich dystansów jako drudzy ukończyli "EDK z Matką Bożą na 102" - trasę niebieską NMP Wspomożycielki Wrocławia po ok. 24 godzinach. Poniżej świadectwo Aliny.
Wybraliśmy się z Marcinem na EDK
Dookoła Wrocławia. Marcin był też tydzień wcześniej na EDK na
Ślężę trasą 76 km. Ja nie mogłam, ponieważ jechałam na
maraton do Dębna. Maraton zaskutkował solidnie obitymi paluchami.
Musiałam się liczyć z tym, że nie uda mi się ukończyć całej
trasy, jeśli obite paluchy uniemożliwią mi marsz. Dlatego
zapakowałam do plecaka sandały (tak na wszelki wypadek), a
właściwie Marcin je zapakował i targał dla mnie przez całą
drogę.
Zmęczenie szybko mnie dopadło. Już
po ok. 20-tu kilometrach czułam, że jestem zmęczona. Jednak nie
zdążyłam odpocząć po maratonie w te 4 dni ;).
Potem to już była walka ze zmęczeniem
od stacji do stacji. Spać się chciało, szczególnie noc była
ciężka, nad ranem mnie odcinało. Ale lazłam uparcie do przodu
noga za nogą. Obite paluchy jakoś nie dokuczały szczególnie,
tylko senność i zmęczenie. Zjadłam żela, było trochę lepiej.
Popiłam colą. Trzeba wrzucić trochę cukru do organizmu. Szliśmy
w milczeniu, nie można było rozmową rozproszyć senności. Marcin
śledził GPS-a i dalszą drogę wskazywał ręką. Odzywaliśmy się
do siebie rzadko, typu ”chcesz bułkę?”. Oczywiście starałam
się modlić w różnych intencjach, które miałam. Nad ranem gdy
senność brała górę mówiłam: o Boże, nie mam siły się
modlić, niech modlitwą będzie moja walka o to, żeby nie zasnąć
i iść dalej. Potem, kiedy już zrobił się dzień było dużo
łatwiej, senność odeszła. Oczywiście jeszcze później zmęczenie
znów zaczęło narastać, bo coraz więcej kilometrów w nogach
dawało popalić. Mówiłam sobie: Widzisz? Cały czas idziesz. A
Chrystus był tak zmęczony, że się potykał i upadał. A ty ciągle
idziesz. Więc nie jesteś jeszcze taka zmęczona. Więc nie marudź.
Czasem coś sobie w myślach nuciłam, np. Jezus siłą mą, Jezus
pieśnią mego życia, Królem wiecznym On niepojętym w mocy swej, w
Nim znalazłem to czego szukałem do dzisiaj, sam mi podał dłoń,
bym zwyciężał w każdy dzień. Może to mało wielkopostny tekst,
ale za to podnoszący na duchu.
Pierwszą stacją
drogi krzyżowej była kaplica na Świętym Wzgórzu na Osobowicach.
Bardzo ładne miejsce. Kaplica mimo późnej pory była otwarta i
dostaliśmy tam od Pani folderki o tym miejscu. Bardzo miło byliśmy
przyjęci na Klecinie. Przybiegł do nas proboszcz, dał nam bardzo
ładne kartki świąteczne z kościołem i poprosił o wpis do
kroniki parafialnej.
Na 13-tej stacji zmieniłam sobie
sandały, co na pewien czas dało ulgę już lekko zmęczonym nogom.
Doszliśmy, czy raczej dowlekliśmy się
w ok. 24 godziny, parę minut po 19-tej (dokładnej godziny nie
zapamiętałam). Trasa w większości składała się z dwóch
rodzajów nawierzchni: asfalt lub chodnik naprzemiennie z imponującym
błotem.
Jak się przygotować do takiej długiej
trasy? Dużo chodzić, w ogóle się ruszać. Nie trzeba wcale biegać
maratonów. Owszem, bieganie poprawia kondycję, trochę można sobie
pobiegać, ale nie jest to warunek. Zamiast jechać tramwajem –
pójść na piechotę. No i trzeba sobie powiedzieć, że dam radę.
Bo bariera nie jest w naszej kondycji tylko w głowie. To tak, jak
dla przebiegnięcia maratonu ma znikome tylko znaczenie lub nie ma
znaczenia jaki ma się czas na dychę. Ważniejsze jest, aby móc
przebiec potem jeszcze drugą dychę i trzecią i czwartą i jeszcze
trochę. Ważniejsza jest wytrzymałość.
Zarówno ja jak i Marcin mamy za sobą
sporo długich dystansów, maratońskich i powyżej maratonu. Lubimy
głównie trasy terenowe, góry i lasy, biegi i rajdy piesze różnego
typu. Trudno wszystkie wymienić. Najdłuższy dystans, jaki
pokonaliśmy to 170km w czasie 41 h 35’ na nieistniejącej już
Transjurze. W czerwcu tego roku będziemy obchodzić 25-tą rocznicę
ślubu.
Alina
Alina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz